Pewnie już słyszeliście teorię, że Bangkok albo się kocha albo nienawidzi – my chyba jesteśmy wyjątkiem, bo nie jest to miłość od pierwszego wejrzenia, ale do nienawiści też trochę brakuje – zaczynamy krótkie podsumowanie naszych 2 dni w stolicy Tajlandii.
1. NOCLEG
Wybraliśmy hotel Talakkia Boutique Hotel (dzielnica Talat Noi), który znajduje się ok. 10 min. spacerem od słynnego Chinatown. Lokalizacja całkiem dobra, sam hotel nie powala na kolana, ale jest bardzo poprawny – czyste pokoje i łazienki, bardzo miła i pomocna obsługa oraz smaczne (zupełnie europejskie) śniadania (co niekoniecznie jest plusem ;).
Zapomniałabym dodać, że hotel ma basen (bardzo ważne przy 3-latce, która całymi dniami maszeruje po ulicach Bangkoku,a wieczorny basen staje się silną motywacją;) – jest malutki i płytki, więc dla nas w sam raz.
Podczas tego wyjazdu do Bangkoku wrócimy jeszcze dwukrotnie i będziemy „testować” dwa inne hotele – wtedy będziemy mogli subiektywnie ocenić, który najbardziej polecamy:)
2. JEDZENIE
Bangkok to miejsce, które kojarzy się ze streetfoodem i słusznie 😉 , bo niemalże w każdej dzielnicy, na każdym rogu możemy (choć nie zawsze powinniśmy!!!;)) zasmakować prawdziwego tajskiego ulicznego jedzenia. Pamiętajcie, żeby robić to „z głową”, bo warunki w jakich są przygotowywane posiłki pozostawiają wiele do życzenia (sanepid tutaj nie istnieje, ale to lepiej, inaczej miasto straciłoby swój urok;). My dwa razy zaryzykowaliśmy: pierwszego wieczoru po przylocie poszliśmy prosto do Chinatown , a tam zjedliśmy (obok śmietnika i wylewanych pod stopy odpadów – akurat pod naszym stolikiem była studzienka – trochę wyrozumiałości 😉 ) kalmary w curry i łagodną (wybłaganą!) zupę Tom Yum – było smacznie, ale buty nam z wrażenia nie spadły.
Drugi wieczór i ponownie Chinatown – tym razem Lek – Rut Sea Food i ponownie Tom Yum w wersji z owocami morza – smaczne, ale bez szału… może to kwestia entourage? 😉
Przez dwa dni zjedliśmy dwa pyszne Pad thai (jeden w BAAN PHAD THAI – to miejsce godne polecenia, drugi w budce na Nocnym Markecie Ratchada (nota bene must-be w Bangkoku!!) – co zaskakujące tan z budki (za 7 zł) był równie smaczny jak ten z Baan 😉
Wypiliśmy kilka kokosów i kilka tajskich herbat. Zjedliśmy obłędne mango sticky rice (w Baan Phad Thai), a dzieci niezliczoną ilość pysznych bananów zakupionych na targu.
3. PRZEMIESZCZANIE SIĘ PO BANGKOKU
Poza niezliczonymi kilometrami, które pokonaliśmy na piechotę, pokochaliśmy tuk-tuki, a zwłaszcza Tosia, która co rusz wypatruje kolejnego wolnego i błaga o przejażdżkę – to super rozwiązanie na zatłoczony Bangkok, choć nie wiem czy do końca bezpieczny 😉
4. MUST-BE
Po pierwsze Chinatown, czyli jak to mawia Tosia „kolorowa ulica” pełna streetfoodu, choć miejsce może trochę przerażać brudem i smrodem, ale my zaryzykowaliśmy dwukrotnie i mamy się dobrze:)
Po drugie wcześniej wspomniany Nocny Market Ratchada – streetfood w higienicznym wydaniu 😉 pełno owoców, naszych ulubionych kokosów, restauracji z muzyką na żywo – jednym słowo bosko!
Po trzecie: łódką po kanałach Bangkoku – piękny widok na Bangkok i możliwość zobaczenia tego co niedostrzegalne z lądu, a sama łódka to Tajlandia w czystym wydaniu!
Ostatnie dwa dni spędziliśmy bardzo intensywnie, dzisiaj ruszamy powoli na północ odkrywać dalsze uroki Azji:)
Więcej o naszych podróżach i smakach znajdziecie tutaj:
- Facebook: To the Food & Back
- Instagram: tothefoodandback