Lop Buri to miasto w środkowej części Tajlandii, oddalone o ok. 150 km na północ od Bangkoku. Zatrzymaliśmy się tu na kilka krótkich godzin w drodze powrotnej z Si Satchanalai (przeczytacie o nim TUTAJ). Im bardziej zbliżaliśmy się do centrum miasta tym więcej małp pojawiało się na naszej drodze! Były dosłownie wszędzie – na samochodach, na słupach, na chodniku, na ulicy czy na liniach energetycznych. Jednak miejscem, gdzie jest ich zdecydowanie najwięcej jest świątynia Prang Sam Yod, która jest największą atrakcją w mieście. To po prostu must-be i ciężko je przeoczyć, bo znajduje się w samym centrum Lop Buri.
1. MAŁPY – Czy jest się czego bać?
Z naszych doświadczeń wynika, że nie. Małpy nie atakują, tylko raczej czekają na okazję, aby coś zabrać turystom – pamiętajcie, żeby nie trzymać jedzenia na wierzchu, bo stracicie je szybciej niż Wam się wydaje 😉 dotyczy to również zabawek, a przekonała się o tym nasza Tośka, która stoczyła walkę z małpą o …. lalkę! Ku mojemu zdziwieniu Tosia się nie dała i walkę wygrała przy delikatnej pomocy Kuby, który małpę przegonił (małpy są bardzo „zawzięte” i zwykłe machnięcie ręką czy krzyk nie wystarczą – mieszkańcy rzucają w nie kamieniami twierdząc, że to jedyna skuteczna metoda…). Przed wyjazdem do miejsc, gdzie dzikie zwierzęta żyją na wolności są zalecane szczepienia przeciwko wściekliźnie – my ich nie robiliśmy, ale może warto dmuchać na zimne?
2. Czy warto jechać do Lop Buri na dłużej?
Według nas jednodniowa wycieczka w zupełności wystarczy albo nawet dwugodzinna 😉 Tak jak już wcześniej wspomniałam główną i jednocześnie jedyną atrakcją jest świątynia małp – zwiedzenie nie trwa długo. My skusiliśmy się jeszcze na spacer po uliczkach miasta – prawdziwie tajski klimat, Tajki z koszami pełnymi bananów, restauracja obok warsztatu dla skuterów, a elegancka apteka przy bardzo nieeleganckim salonie fryzjerskim, czyli miszmasz niczym Bangkok, tylko na mniejszą skalę 😉
3. MUST-BE czy jednak szkoda czasu?
Miasto jako całokształt nie oferuje zbyt wiele, ALE w niewielu miejscach na świecie mamy okazję zobaczyć małpy żyjące tak blisko ludzi. Nikogo tutaj nie dziwi porysowana karoseria w aucie (oczywiście przez cudowne małpki 😉 ), a każdy „przedsiębiorca” musi wliczać straty wyrządzone przez małpy w swoim biznesplanie – to chyba jednak niestandardowa kwestia 😉 Jeżeli będziecie się poruszać samochodem po Tajlandii i będzie Wam „po drodze” to nie wahajcie się tu zajrzeć, jednak jeśli macie zamiar specjalnie jechać do Lop Buri to możecie sobie odpuścić – małpy na żywo (choć nie w tak dużej ilości) zobaczycie jeszcze nie raz (my mieliśmy okazję między innymi na Koh Lancie – zobaczcie TUTAJ).
Podsumowując: w Lop Buri byliśmy jedyne dwie godziny, zobaczyliśmy jak wygląda życie Tajów ramię w ramię z małpami, Tosia stoczyła pierwszą swoją małpią walkę 😉 , pierwszy raz zobaczyliśmy błękitne niebo bez chmur od przyjazdu do Azji, kupiliśmy dużo bananów i uznaliśmy, że przy pisaniu naszego kolejnego biznesplanu z pewnością pomyślimy o małpach z Lop Buri 😉
Więcej o naszych podróżach i smakach znajdziecie tutaj:
- Facebook: To the Food & Back
- Instagram: tothefoodandback