Co roku na tak zwaną „czerwcówkę” uciekaliśmy na nasze ukochane Mazury, bo pięknie, bo cicho, bo grzech się tam raz w roku nie wybrać. Tym razem jednak, zmęczeni warszawską rzeczywistością, ruszyliśmy na Pojezierze Brodnickie – w końcu odkrywanie nowych miejsc to nasze drugie „ja”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wybraliśmy duży ośrodek – my, przeciwnicy hoteli i szerokopojętego all-inclusive. Gdyby ktokolwiek powiedział mi jeszcze kilka tygodni temu, że spędzę weekend roku w SPA prawdopodobnie parsknełabym śmiechem. Dzisiaj zwracam honor wszystkim zwolennikom takiej formy wypoczynku, ponieważ to co oferuje Głęboczek to zwyczajnie raj na ziemi.
Na pierwszy plan wchodzi L O K A L I Z A C J A, czyli niecałe 200 km drogi z Warszawy lub z Gdańka, ok. 250 km z Poznania – w tym momencie pozwolę sobie pominąć między innymi stolicę południa, ale do takiego miejsca warto przyjechać nawet z drugiego krańca Polski 😉 Pisząc o lokalizacji nie mogę nie wspomnieć o bajecznym widoku na jezioro Forbin, długich winnicach i otaczającej ośrodek zieleni.
A R C H I T E K T O N I C Z N Y M I N I M A L I Z M
Cały resort tętni nowoczesnym minimalizmem, czyli tym co lubimy najbardziej. Wszechobecne drewno (zawsze nadaje klimat!), dużo bieli na ścianach i pojawiająca się co jakiś czas cegła, czy może być lepiej? Jak dodamy do tego niesamowicie designerski „resting place” tuż przy recepcji i otaczające nas beczki to odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna.
Nasz pokój znajdował się na parterze (z dziećmi to ogromny plus!), w pakiecie mieliśmy taras z leżakami i dużą przestrzeń do biegania. Pokój był bardzo przestronny, z dość dużą łazienką i równie dużym łóżkiem, które swoją wygodą zachęcało do porannego leniuchowania.
Przechadzając się po terenie resortu warto zwrócić uwagę na detale, które zdecydowanie dodają Głęboczkowi kolejną gwiazdkę – piwnica win, wszechobecne drogowskazy i strefa dla zwierząt, która spowodowała, że zaczęłam żałować, że wybraliśmy się tam bez Pandy.
D Z I E C I Ę C Y R A J
To nie tylko miejsce idealne dla czworonogów, ale przede wszystkim dla dzieci. Poza olbrzymim terenem, który sam w sobie jest atrakcyjny dla najmłodszych, Głęboczek oferuje salkę zabaw, zewnętrzny plac zabaw oraz teren do mini golfa. Podczas naszego pobytu czas Tosi był zapełniany w dużej mierze przez animatorki, które wymyślały kolejne prace plastyczne i zabawy terenowe.
Nie byliśmy świadomi, że takie udogodnienia dla dzieci mogą sprawić tyle radości samym rodzicom 😉
W hotelowej restauracji bez najmniejszego problemu dostaniecie krzeselko do karmienia i menu dziecięce. Znajdziecie w nim takie dania jak makaron z sosem pomidorowym (prawdziwie pomidorowym!), makaron z owocami (hit Helci) czy naleśniki z serkiem waniliowym (to zdecydowanie faworyt Tosi!). O łóżeczkach turystycznych chyba nie muszę wspominać.
C O Ś N A O C H Ł O D Ę
W Głęboczku można znaleźć też atrakcje, które przypadną do gustu nie tylko dzieciom! Basen zewnętrzny totalnie zachwyca widokiem – wokół znajdziecie wygodne leżaki i … barmana, który z chęcią Was czymś orzeźwi.
Basen wewnętrzy znajduje się za to w strefie SPA hotelu, w której możecie też skorzystać z sauny czy jacuzzi. Na ścianach dominują kamienie, za to drewniane akcenty dodają całości niesamowicie ciepłego klimatu.
Tuż przed wejściem znajdziecie drugie jacuzzi (ochrzczone „igloo” przez Tośkę) – czy do igloo podobne? Sama nie wiem, ale całkiem nieźle komponuje się z otoczeniem 😉
C A Ł O D N I O W Y R E L A K S Z P I A N I N E M W T L E
Ta część zdecydowanie powinna dominować ten wpis, bo to właśnie T O najbardziej nas zachwyciło (nas D O R O S Ł Y C H)! Wygodne kanapy, bajeczny widok na jezioro, dzieci w zasięgu wzroku, uśmiechnięta i sprawna obsługa, a do tego P R Z E P Y S Z N E jedzenie i M U Z Y K A na żywo, czyli restauracja marzenie.
Wnętrze restauracji nie jest gorsze 😉 Drewniane stoły, nowoczesne oświetlenie, a do tego pojawiające się gdzieniegdzie rośliny, a widok z tarasu „zimowego” zachwyca tak samo mocno jak ten ze wspomnianych już wcześniej kanap!
Zamawiając dania z karty nie możecie pominąć deski regionalnych S E R Ó W i chłodniku. Za to jeśli najdzie Was ochota na słodkości to koniecznie zamówcie F O N D A N T czekoladowego lub bezę. Z karty lunchowej (JA) polecam pieczony ser halloumi!
Są jeszcze dwa dania, które zdecydowanie zapadły nam w pamięć: makaron z bobem i parmezanem oraz burger z siekaną wieprzowiną!
Nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała o najlepszym białym W I N I E jakie kiedykolwiek piliśmy, a uwierzcie trochę już ich mamy za sobą 😉
Wino H I B I A z winnicy P Ł O C H O C K I C H – ogłaszam najlepszym białym, wytrawnym winem (i to polskim!). Duma, duma i jeszcze raz duma.
S M A C Z N E P O R A N K I
Śniadanie w formie bufetu jak zawsze się sprawdziło – duży wybór (sporo wege!), zarówno ciepłych jak i zimnych pozycji, słodkich jak i słonych. Kucharze na bieżąco przygotowywali „jajeczne” dania (przyznajcie, że jajka z bemarów to nie to samo 😉 ) za co olbrzymi plus.
O tym powinnam chyba wspomnieć pisząc o dziecięcym raju, ale… plastikowa zastawa dla najmłodszych zdecydowanie umilała mi pierwszy posiłek dnia. Kto ma maluchy ten wie skąd bierze się ten mój zachwyt kolorowymi talerzykami i sztućcami 😉
Poza świeżymi produktami, dużym wyborem i pysznym omletem, najbardziej jednak w pamięć zapadł nam widok, który, nie ukrywamy, umilał nam wyjazd.
Podsumowując: Głęboczek zwyczajnie powalił nas na kolana. Niesamowity wieczorny klimat z muzyką w tle, najlepszym winem i nieziemskim widokiem. Strefy dla zwierząt, atrakcje dla dzieci, a do tego pyszne jedzenie.
Musimy przyznać, że jest jeszcze jedna rzecz, która nas zupełnie zaskoczyła – przy pełnym obłozeniu w hotelu nie mieliśmy poczucia, że otaczają nas tłumy. Olbrzymi teren, na którym znajduje się resort daje możliwość znalezienia swojej przestrzeni każdemu z przebywających tam gości.
Mam nadzieję, że nie muszęWas dłużej namawiać – pakujcie się i ruszajcie. O D P O C Z Y N E K gwarantowany!
Więcej o naszych podróżach i smakach znajdziecie tutaj:
- Facebook: To the Food & Back
- Instagram: tothefoodandback